Sergio Ramos

i

Autor: East News

Real Madryt po Gran Derbi 2014: Seryjni samobójcy ze stolicy FELIETON

2014-03-26 12:51

Wśród ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów nie ma zespołu, którego siłą z równą zapalczywością byłaby kontestowana. Ale też nie znajdziemy na szczytach lig europejskich drużyny, która w starciach z krajową czołówką na papierze wyglądałaby równie bezradnie. Jaka jest prawda o Realu Madryt? Autostrada do upragnionej Decimy czy nadchodząca klęska?

Niedzielne Gran Derbi były jak podróż w czasie. Z każdą minutą coraz bardziej przypominały nam się hiszpańskie klasyki sprzed dwóch czy trzech lat. Piłkarze Realu znowu byli jak Ivan Drago w Rocky IV: szturmowali, strzelali, posyłali Barcelonę na deski, ale w ostatecznie to oni zostali znokautowani i zamiast przygotowań do mistrzowskiej fiesty, przyszło im kolejny raz zbierać zęby z ringowego brezentu.

>>>Koszmar Manchesteru United trwa. Zobacz relację z derbów!

Trudno zrozumieć klęskę 'Blancos'. Przez ponad godzinę mieli spotkanie - być może najważniejsze w sezonie - pod całkowitą kontrolą. Tracili bramki, nie potrafili przejąć inicjatywy w środku pola, ale kolejne kontrataki gospodarzy składały się na jednoznaczny przekaz. Czego nie wymyślilby Katalończycy, na jak wysoki poziom nie wzniósłby się Messi, bilans zysków i strat byłby korzystny dla podopiecznych Carlo Ancelottiego.

Problem w tym, że Real nie pierwszy raz toczy niezwykłą bitwę z samym sobą. W wielu dziedzinach popularne jest ostatnio pojęcie synergii. W dużym uproszczeniu: dwa plus dwa może się równać pięć. Tak jak w przypadku pary butów z supermarketu. Jak się poszczęści, skarpeta mówi światu 'dzień dobry' po roku. W przypadku dwóch par, noszonych naprzemiennie, sumaryczny czas eksploatacji jest jednak dłuższy niż 24 miesiące. Ot, paradoks.

>>>Bayern bezkonkurencyjny! Mistrz Niemiec już znany

Na Santiago Bernabeu nieprawdopodobne stężenie indywidualności bywa jednak bronią obosieczną. To wręcz idiotyczne, ale największym rywalem Realu Madryt są... sami piłkarze 'Królewskich'. Odnosimy wrażenie, że dla sporej części gwiazd Santiago Bernabeu, sukcesy drużynowe są tylko miłym dodatkiem do indywidualnych skalpów. Tak było też w niedzielę: Ronaldo półtorej godziny egoistycznie walczył o poniedziałkowe 'rozkładówki'. Przegrał, bo wszystkich zdominował nabuzowany kapitan. Kapitan Ramos.

Neymar zrobił to, w co Katalończycy bawią się od dawna: sprowokował piłkarza 'Królewskich' do podjęcia decyzji w krytycznym momencie. A te zawsze są jednakowe: im trudniejsze rozwiązanie, tym większa chwała dla wykonawcy. Zwykle oznacza to sportowe samobójstwo, ale tak właśnie rodzą się legendy. To jak z wędkarzami. Pół życia wyciągasz krąpie, nikogo to nie interesuje, ale raz trafisz na potężnego szczupaka i do końca życia zyskujesz miano okolicznego specjalisty. Ramosowi też w końcu się uda.

>>>Sergio Ramos zawieszony!

W najgorszej sytuacji jest Carlo Ancelotti. W sześć miesięcy pojął, że moment zbudowania drużyny na Santiago Bernabeu jest dopiero początkiem zabawy. Jak z demokracją w Polsce: obalenie Jaruzelskiego było niczym, w porównaniu ze zdystansowaniem opozycyjnych kolegów w wyścigu o władzę. Ale dla Włocha znajdujemy też pocieszenie.

Real jest jak ładunek jądrowy. W niedzielę popełnione zostały niemal wszystkie grzechy pychy, a mimo to mistrzostwo Barcelony wydawało się momentami wątpliwe. A teraz wyobraźmy sobie, że Sergio Ramos jednak nie popełnia błędu, a Cristiano Ronaldo trafia na pierwsze strony gazet. Jak pisał Stanisław Lem w 'Głosie Pana': 'nie ma nic piękniejszego nad kolory grzyba atomowego'.

Najnowsze